Niecierpliwiłam się. Horan nie wracał, Hayley nie ma, nawet nie wiem czy jeszcze żyje. Co mnie obchodzi ten anioł, moja przyjaciółka ma żyć i koniec kropka. Mamy znaleźć ten cholerny Kamień i z powrotem wrócić do swojego świata. Dlatego czym prędzej oboje mieli wrócić. A nie wracają od ponad godziny. To za długo. Nogi mnie bolą od sterczenia, a Malik mnie denerwuje ciągłym nawijaniem o tym, że powinniśmy zejść w dół urwiska. W ogóle nie słucha naszych tłumaczeń i najchętniej sam by w skoczył za Hayley. Naiwny jest. Hayley na pewno żyje, jestem tego pewna. Gorzej jedynie z jej wolnością. Może żyć, ale być uwięziona. Może dlatego Horan tak długo nie wraca? A może stchórzył i nie poleciał wcale szukać mojej przyjaciółki? Chociaż, prawdę mówiąc, anioły są bardzo honorowe, przynajmniej tak mówią.
W każdym bądź razie, czekanie sprawia, że się męczę, a nerwy zżerają mnie od środka. Za to złość sprawia, że moja siła rośnie i jestem w stanie zabić każdego, kto się do mnie zbliży. Jestem bardzo narwana.
Uderzył we mnie potężny świst powietrza.Włosy powiewały mi na wszystkie strony. Razem z innymi zasłoniłam dłonią oczy i spojrzałam na źródło nagłych podmuchów. Patrząc się w dół urwiska, zaczęłam słyszeć jakby ocieranie się skrzydeł i jakieś bzyczenie. Instynkt nakazał mi odejść od ciemnej otchłani i kiedy zaczęłam posuwać się jak najdalej od przepaści, ku moim oczom nadleciały ze wszystkich stron owady, nienormalnych rozmiarów i nienormalnego wyglądu. Duże oczy przypominające bardziej łuski kręciły się w każdą stronę, a zbyt długie spojrzenie owada posyłało promień światła, który z trzaskiem rozcinał powietrze.
Harry jako pierwszy obudził się ze zdziwienia. Rzucił się na pierwszego z owadów, a on odparował atak, zrzucając wilkołaka boleśnie na ziemię. Zayn, który zaatakował z drugiej strony widocznie potrzebował pomocy w ogłuszeniu tego pasożyta. Payne wkroczył do akcji i im dwóm udało się się zabić to coś latające. Natomiast został drugi owad. Wyraźnie miał mnie na celu, ale ja tylko arogancko się uśmiechnęłam i dałam upust całej swojej złości, którą nagromadziłam w czasie czekania na Hayley i Nialla. Louis szybko dołączył do mnie, a pasożyt został powalony na ziemię. Wygrałaś, Nina.
Co dziwne, zastanowiło mnie pewna rzecz; bowiem istoty, które na nas napadały, atakowały nas zawsze dwójkami. Były dwie zmutowane hieny, dwa latające pasożyty. Gdybym miała atakować kogoś spoza swojego terytorium napadałabym większą liczebnością. Może te dwójki coś oznaczają? Chociaż to brzmi tak cholernie bezsensowne, zaniepokoiłam się swoimi przemyśleniami.
Usiadłam pod drzewem. Oparłam czoło o nogi i spróbowałam wyrównać swoje myśli na niższy stopień i jak na razie rozkoszować się spokojem, który ogarniał nas po zabiciu nasłanych owadów. Było mi tak dziwnie spokojnie i czułam, że ten spokój nie będzie trwał na długo.
Usłyszałam za sobą cichy szelest. Łamane gałęzie za moimi plecami były dla mnie równie głośne jak wybuch bomby. Zapobiegawczo wstałam i z lekkim niepokojem zaczęłam kierować się w głąb puszczy, która zasłaniała urwisko przed wścibskimi oczami. Ostrożnie stąpając po runie, rozglądałam się dookoła. Próbowałam nie narobić żadnego hałasu, co wychodziło mi bardzo trudno. W końcu, tracąc cierpliwość, stanęłam w miejscu i zapytałam się cicho: "Halo?". Odpowiedziała mi tylko głucha cisza. Nagle poczułam ciężkie dłonie na swojej głowie, a przy uchu usłyszałam nieznane mi słowa:
- Ex quibus iam habes aquam validam. Socius hodie ex aere, et terra - vestris subditis.
Głowa pulsowała od bólu, a mnie zabrakło siły w gardle by zacząć krzyczeć. Miałam ochotę zemdleć, żeby - to wszystko - okazało się tylko marnym snem, który wytworzył się w mojej spragnionej spokoju psychice. Natomiast zamiast tego upadłam na kolana, a ze mnie wydobył się długi bezdźwięczny krzyk, który obudził we mnie chęć do samotnej wyprawy przez Ciemnogród.
Harry jako pierwszy obudził się ze zdziwienia. Rzucił się na pierwszego z owadów, a on odparował atak, zrzucając wilkołaka boleśnie na ziemię. Zayn, który zaatakował z drugiej strony widocznie potrzebował pomocy w ogłuszeniu tego pasożyta. Payne wkroczył do akcji i im dwóm udało się się zabić to coś latające. Natomiast został drugi owad. Wyraźnie miał mnie na celu, ale ja tylko arogancko się uśmiechnęłam i dałam upust całej swojej złości, którą nagromadziłam w czasie czekania na Hayley i Nialla. Louis szybko dołączył do mnie, a pasożyt został powalony na ziemię. Wygrałaś, Nina.
Co dziwne, zastanowiło mnie pewna rzecz; bowiem istoty, które na nas napadały, atakowały nas zawsze dwójkami. Były dwie zmutowane hieny, dwa latające pasożyty. Gdybym miała atakować kogoś spoza swojego terytorium napadałabym większą liczebnością. Może te dwójki coś oznaczają? Chociaż to brzmi tak cholernie bezsensowne, zaniepokoiłam się swoimi przemyśleniami.
Usiadłam pod drzewem. Oparłam czoło o nogi i spróbowałam wyrównać swoje myśli na niższy stopień i jak na razie rozkoszować się spokojem, który ogarniał nas po zabiciu nasłanych owadów. Było mi tak dziwnie spokojnie i czułam, że ten spokój nie będzie trwał na długo.
Usłyszałam za sobą cichy szelest. Łamane gałęzie za moimi plecami były dla mnie równie głośne jak wybuch bomby. Zapobiegawczo wstałam i z lekkim niepokojem zaczęłam kierować się w głąb puszczy, która zasłaniała urwisko przed wścibskimi oczami. Ostrożnie stąpając po runie, rozglądałam się dookoła. Próbowałam nie narobić żadnego hałasu, co wychodziło mi bardzo trudno. W końcu, tracąc cierpliwość, stanęłam w miejscu i zapytałam się cicho: "Halo?". Odpowiedziała mi tylko głucha cisza. Nagle poczułam ciężkie dłonie na swojej głowie, a przy uchu usłyszałam nieznane mi słowa:
- Ex quibus iam habes aquam validam. Socius hodie ex aere, et terra - vestris subditis.
Głowa pulsowała od bólu, a mnie zabrakło siły w gardle by zacząć krzyczeć. Miałam ochotę zemdleć, żeby - to wszystko - okazało się tylko marnym snem, który wytworzył się w mojej spragnionej spokoju psychice. Natomiast zamiast tego upadłam na kolana, a ze mnie wydobył się długi bezdźwięczny krzyk, który obudził we mnie chęć do samotnej wyprawy przez Ciemnogród.
***
Słońce zachodziło za horyzontem. Moim umysłem kierowały nieznane uczucia i zmysły. Pragnęłam iść w stronę miejsca, którego nigdy nie widziałam na oczy, ale jednocześnie prawdziwa ja walczyła o to, abym tam nie poszła. Może chroniła mnie od niebezpieczeństwa, ale może ta druga strona chciała zapewnić mi coś konieczne do przetrwania?
W pewnym momencie potknęłam się o wystający korzeń drzewa. Syknęłam pod nosem. Podparłam się łokciami, by pomóc sobie wstać. Ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam, że pewna postać podaje mi dłoń. Podniosłam głowę wyżej i zobaczyłam, ze przede mną stał Louis Tomlinson we własnej osobie. Wytrzeszczyłam oczy na jego widok, a on w odpowiedzi zaśmiał się i pociągnął mnie do pozycji stojącej. Otrzepałam spodnie, a hybryda intensywnie się we mnie wgapiała. Ja poszłam w jego ślady i staliśmy wpatrzeni w siebie przez dłuższy czas. W końcu moja cierpliwość uległa.
- Skąd się tu wziąłeś?
- Nie pomyślałaś o tym, aby upewnić się, czy nikt na ciebie nie patrzy? Proszę cię, jesteś Nina Dobrev, powinnaś mieć opanowane takie rzeczy. Ucieczki, intrygi, chęć zostawienia innych na pastwę losu...
- Usłyszałam za plecami tajemnicze głosy i poszłam upewnić się, że jesteśmy bezpieczni. Nie miałam ochoty grać w pojedynkę ze śmiercią. - wysyczałam.
- To czemu teraz biegłaś w przeciwną stronę? Nie kierowałaś się w stronę naszego postoju. Biegłaś, aby jak najdalej oddalić się od nas.
- Zarzucasz mi coś?
- Zarzucam ci to, że nadal lubisz sama wyznaczać sobie zadania i cele. Nigdy nie obchodziły cię intencje innych. Zawsze stawiałaś siebie na pierwszym miejscu. Nie obchodziły cię konsekwencje, zawsze musiałaś wygrać. Nawet, jeśli zwycięstwo miało być kosztem drugiego.
- Nie denerwuj mnie, Louis.
- Nadal łatwo wytrącić cię z równowagi.
Nie wytrzymałam. Oszczerstwa w moją stronę obudziły we mnie gniew i pragnęłam wydłubać Louisowi oczy. Nie zastanawiając się długo, rzuciłam się na hybrydę. Louis nie zdołał obronić się przed moim atakiem. Nachyliłam się, aby pozostawić ślady moich kłów na jego szyi, lecz on rzucił mną o ziemię. Upadłam na plecy i przez moment nie mogłam złapać tchu. Dopiero sobie uświadomiłam, że nic nie jadłam, za to Tomlinson był świeżo najedzony. Hybryda uniosła mnie w górę, kolejny raz rzuciła mną o ziemię, a gdy zbliżyła swoją twarz do mojej, zadałam jej głębokie rany paznokciami. Uwolniłam się z uścisku Louisa i wykorzystałam resztki swojej siły na szybką ucieczkę i znalezienie pożywienia, które powinno dostarczyć mi choćby garstkę energii. Jednak, moja wolność nie trwała długo, gdyż poczułam jak zostałam popchnięta i przyciśnięta do ziemi.
- Lepiej nie mieć mnie za wroga, skarbie.
W pewnym momencie potknęłam się o wystający korzeń drzewa. Syknęłam pod nosem. Podparłam się łokciami, by pomóc sobie wstać. Ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam, że pewna postać podaje mi dłoń. Podniosłam głowę wyżej i zobaczyłam, ze przede mną stał Louis Tomlinson we własnej osobie. Wytrzeszczyłam oczy na jego widok, a on w odpowiedzi zaśmiał się i pociągnął mnie do pozycji stojącej. Otrzepałam spodnie, a hybryda intensywnie się we mnie wgapiała. Ja poszłam w jego ślady i staliśmy wpatrzeni w siebie przez dłuższy czas. W końcu moja cierpliwość uległa.
- Skąd się tu wziąłeś?
- Nie pomyślałaś o tym, aby upewnić się, czy nikt na ciebie nie patrzy? Proszę cię, jesteś Nina Dobrev, powinnaś mieć opanowane takie rzeczy. Ucieczki, intrygi, chęć zostawienia innych na pastwę losu...
- Usłyszałam za plecami tajemnicze głosy i poszłam upewnić się, że jesteśmy bezpieczni. Nie miałam ochoty grać w pojedynkę ze śmiercią. - wysyczałam.
- To czemu teraz biegłaś w przeciwną stronę? Nie kierowałaś się w stronę naszego postoju. Biegłaś, aby jak najdalej oddalić się od nas.
- Zarzucasz mi coś?
- Zarzucam ci to, że nadal lubisz sama wyznaczać sobie zadania i cele. Nigdy nie obchodziły cię intencje innych. Zawsze stawiałaś siebie na pierwszym miejscu. Nie obchodziły cię konsekwencje, zawsze musiałaś wygrać. Nawet, jeśli zwycięstwo miało być kosztem drugiego.
- Nie denerwuj mnie, Louis.
- Nadal łatwo wytrącić cię z równowagi.
Nie wytrzymałam. Oszczerstwa w moją stronę obudziły we mnie gniew i pragnęłam wydłubać Louisowi oczy. Nie zastanawiając się długo, rzuciłam się na hybrydę. Louis nie zdołał obronić się przed moim atakiem. Nachyliłam się, aby pozostawić ślady moich kłów na jego szyi, lecz on rzucił mną o ziemię. Upadłam na plecy i przez moment nie mogłam złapać tchu. Dopiero sobie uświadomiłam, że nic nie jadłam, za to Tomlinson był świeżo najedzony. Hybryda uniosła mnie w górę, kolejny raz rzuciła mną o ziemię, a gdy zbliżyła swoją twarz do mojej, zadałam jej głębokie rany paznokciami. Uwolniłam się z uścisku Louisa i wykorzystałam resztki swojej siły na szybką ucieczkę i znalezienie pożywienia, które powinno dostarczyć mi choćby garstkę energii. Jednak, moja wolność nie trwała długo, gdyż poczułam jak zostałam popchnięta i przyciśnięta do ziemi.
- Lepiej nie mieć mnie za wroga, skarbie.
________________________________________________________
A jednak wyrobiłam się z rozdziałem, myślałam, że nie zdążę go napisać :)
Tym razem perspektywa naszej wampirzycy, która poznała prawdziwe oblicze Louisa. Nie spodziewaliście się takiego charakterku u niego, prawda? :P
Mam do Was pytanie: kogo perspektywa ma ukazać się w najbliższym czasie? Harry'ego, Liama czy Louisa? Nie mogę się zdecydować, więc wy mi pomożecie :D
Ze smutkiem muszę przyznać, że blog będzie miał przerwę świąteczną od dnia 16 grudnia do 3 stycznia.
Najbliższy rozdział pojawi się 9-10 stycznia.
Może zrobicie mi prezent świąteczny i pod tym rozdziałem dobijecie 10 komentarzy?
Tak dla mnie :)
Wesołych Świąt i udanego Sylwestra <33